Zielona Weranda, Weranda Caffe, Weranda Lunch & Wine – chyba każdy poznaniak był tu kiedyś z rodziną czy przyjaciółmi. Mija 15 lat od otwarcia, a Ponińscy nadal działają w branży i otwierają nowe miejsca – i wciąż trudno u nich znaleźć wolny stolik w porze obiadowej. Cały czas starają się rozwijać, aby nie dać się prześcignąć konkurencji i jak najlepiej odpowiadać na potrzeby rynku. I to sprawia im największą radość. Niedawno otworzyli lokal w Warszawie, kończą też budowę kompleksu hotelowego w Sławicy. Ale sukcesor, Jan Poniński czuje gotowość, aby otworzyć restauracje również w Paryżu, Nowym Jorku i Szanghaju. Opowiada o tym w magazynie FAMILY BUSINESS.
Wspomniałeś, że wybierasz się na miejsce Waszego nowego projektu, Weranda Home w Sławicy. Czy możesz opowiedzieć coś więcej o tym projekcie?
To pomysł, który rodził się już od wielu, wielu lat w głowach rodziców w kontekście znalezienia miejsca, w którym oni będą mogli zamieszkać na starość. Więc to nie tylko biznesowy aspekt naszej firmy, ale też taki sposób na ich kolejny etap życia, bo swoje już przepracowali i od trzech / czterech lat rozglądali się za takim miejscem, w którym mogliby stworzyć biznes hotelowo – restauracyjno – weselny, ale również miejsce dla siebie, miejsce, gdzie będą mogli odpocząć.
I rodzice myślą, że odpoczną przy organizacji wesel?
No właśnie, to bardzo ciekawy aspekt, bo w tym całym obiekcie jest dom, który już jest na ukończeniu, ale stwierdziliśmy, że my w nim chyba prawie w ogóle nie będziemy mieszkać… Na przyszły rok na wesela zabukowane są już wszystkie weekendy, na kolejny w zasadzie też. Z jednej strony bardzo się cieszę. Z drugiej wiem, że może to być męczące – dlatego jako miejsce wesel, spotkań firmowych i konferencji Weranda Home będzie funkcjonować tylko na początku, przez pierwsze dwa – trzy lata – docelowo planujemy, żeby to miejsce działało jako hotel butikowy. Jeżeli ktoś będzie chciał zrobić wesele, będzie taka możliwość, ale nie chcielibyśmy się na tym skupiać – dzięki temu będzie to dużo przyjemniejsza opcja do mieszkania tam…
Jednocześnie wiem, że inna jest wartość takich miejsc, gdy na miejscu są właściciele – witają gości, pomagają, dbają o każdy szczegół. A goście chętniej wracają – sami mamy takie doświadczenia z podróży po świecie. W miejscach, gdzie są właściciele, jest zupełnie inna jakość. Chcemy, żeby Weranda Home była właśnie takim miejsce, gdzie goście będą się czuli jak u siebie w domu.
Twoi rodzice oddając jeden biznes, na emeryturze zakładają nowy?
Tak, za projekt i za budowę odpowiedzialny jest mój tata, który skończył budownictwo. Całe życie chciał po sobie coś zostawić – Weranda Home jest spełnieniem jego marzeń. On żartuje, że może skończyć budowę i umrzeć. Za wnętrza odpowiada moja mama. Cały kompleks, który jest zaplanowany na realizację w ciągu trzech, czterech, może nawet pięciu lat, będzie obejmował nie tylko hotel, basen czy stajnie, ale także kilka położonych w lesie domów na kilkudniowe pobyty, spa czy infrastrukturę przy jeziorze.
Wnętrza całego dworku są zaprojektowane w podobnym stylu, niezależnie od stajni, która jest klasyczna z zewnątrz, a bardzo modernistyczna wewnątrz, podobnie jak basen. Łączymy klasykę z modernizmem i designem.
Klimat Werandy zostanie?
Klimat Werandy zostanie. Choć w zasadzie trudno mówić o jednym klimacie – nasze nowsze lokale, jak w Warszawie w hali Koszyki czy Nuts & Berries odchodzą nieco od tego, co wszyscy znają z Zielonej Werandy w Poznaniu. Ale ta rodzinna atmosfera jest wszędzie taka sama i ona pozostanie, będzie dużo zieleni, dużo kwiatów, dekoracji, będzie kolorowo. Tak, jak sami chcielibyśmy mieszkać. A nasza restauracja będzie nastawiona na współpracę z lokalnymi dostawcami.
Kiedy otwarcie?
15 maja mamy pierwsze wesele. A po sezonie ślubnym zaplanowaliśmy wielkie otwarcie dla naszych znajomych i przyjaciół.
Firmy rodzinne, wychodząc poza branże, które znają, często decydują się dziś na remonty dworków i pałacyków i biznesy hotelowe czy restauracyjne. Ale sporo mówi się też o tym, że to niebezpieczne – nowy biznes pochłania znaczne środki finansowe, przedsiębiorca nie zna branży, a na zyski trzeba czekać wiele lat. Co o tym sądzisz?
Uważam, że pod względem kulturalnym i historycznym to fenomenalna sprawa. Wracamy do korzeni, części rodzin udało się odzyskać dawne pałace czy dworki, są też fundusze unijne na rewitalizację takich miejsc. A pod względem biznesowym, to rzeczywiście nie są dochodowe biznesy. I wydaje mi się, że wiele rodzin nie robi tego dla zarabiania pieniędzy, tylko dla satysfakcji z przywrócenia świetności takim miejscom, często odrestaurowania tych, z którymi związani byli ich przodkowie.
A ci, co widzą w tym inwestycję? Jest to trudny biznes, już na początku odrestaurowanie czegoś kosztuje więcej niż zbudowanie czegoś na nowo, a i później to praca 24 godziny na dobę. Ale na pewno sprawia dużo radości.
Nasz obiekt niestety nie jest zabytkowy, jest nowo wybudowany, ale mam nadzieję, że tworzymy coś, co przetrwa przez kolejne dziesięć pokoleń.
To może wróćmy do początków rodzinnego przedsięwzięcia restauracyjnego. Opowiesz coś o tym, jak wyglądały początki biznesu rodziców?
Początki… Zaczynaliśmy ponad 15 lat temu… Śmieszna historia, bo ostatnio chcielibyśmy zorganizować wewnętrzną imprezę 20-lecia Werandy i w ostatniej chwili zorientowaliśmy się, że my przecież wcale 20 lat nie mamy!
15 lat temu powstała w Poznaniu pierwsza Weranda – ale jeszcze wcześniej, na ulicy Wrocławskiej, była Farma – to była w ogóle jedna z pierwszych w Poznaniu kawiarni z prawdziwego zdarzenia. Pamiętam, że było tam takie kultowe ciasto, Farma. A w ogóle to pyszne domowe ciasta piekła nam pani Ania z Mosiny – i codziennie brat lub ja, jadąc do szkoły czy na studia, odbieraliśmy te ciasta i dostarczaliśmy do Farmy. Codziennie, przez dobre 10 lat…
Farmę sprzedaliśmy, żeby otworzyć Werandę.
I Weranda sprawdza się do dziś?
Moi rodzice zajmowali się różnymi rzeczami – mama jest po polonistyce, tata po budownictwie, ale próbowali w życiu różnych biznesów, raz było lepiej, raz gorzej, jak chyba u każdego przedsiębiorcy, aż mama wpadła na pomysł, żeby otworzyć kawiarnię. To były czasy, kiedy jeszcze nic nie było, a mama miała taką zdolność do stworzenia bardzo ciepłego, domowego miejsca. I ten biznes restauracyjny rzeczywiście sprawdza się do dziś.
Prowansalski styl Werandy był często kopiowany w innych miejscach w Poznaniu. Wiele kawiarni i restauracji miało podobne drewniane stoły i krzesła, podobne dekoracje. I nawet nas to cieszyło, bo to znaczy, że był dobry. Często wtedy zmienialiśmy wystrój, sami zresztą tworzyliśmy dekoracje – np. ogromne papierowe kury na Wielkanoc, tylko na jeden dzień. Teraz z racji kilku lokali byłoby to trudne, dlatego dekoracje zmieniamy trzy razy w roku. I myślę, że nadal nas to wyróżnia, nie tylko w Polsce, ale i za granicą – pamiętam, że ten styl spodobał się kiedyś pewnemu szejkowi z Dubaju i u siebie chciał otworzyć miejsce, w którym również kilka razy w roku zmieniałby się wystrój.
Zastanawiał się, czy w Dubaju będzie odpowiedni klimat dla kwiatów zwisających z sufitu i skąd je sprowadzić – nie zorientował się nawet, że są z papieru. Byłem w Dubaju na jego specjalne zaproszenie, ale osoba, która z jego strony nadzorowała ten projekt, rozstała się z nim biznesowo i z tego, co wiem, nic z tego biznesu nie wyszło. Zresztą, mieliśmy więcej zapytań z różnych krajów, również o franczyzę, z Lizbony, z Berlina czy z Szanghaju.
Skąd o Was wiedzą?
Myślę, że odwiedzają nas w Poznaniu albo słyszą o nas od swoich znajomych, którzy u nas bywają – regularnie są u nas zagraniczni studenci, często ze swoimi rodzinami czy przyjaciółmi. Jesteśmy też aktywni na Instagramie, pokazujemy zdjęcia dekoracji – dzięki możliwościom Internetu mamy ogromny zasięg. Po rebrandingu, ujednoliceniu logotypów i skupieniu restauracji w jednej spójnej sieci – Weranda Family – podjęliśmy też szereg działań marketingowych, staraliśmy się też zaistnieć w magazynach o designie, o identyfikacji wizualnej, corporate identity, magazynach wnętrzarskich.
Co odpowiadacie zainteresowanym franczyzą?
Na razie odmawiamy – nie jesteśmy na to gotowi. Biznes nadal prowadzony jest przez rodzinę, niedawno otworzyliśmy pierwszą restaurację poza Poznaniem, inwestujemy czas w Weranda Home. A zdajemy sobie sprawę z tego, że takie miejsca musielibyśmy stale nadzorować, odwiedzać, aby zachować jakość, na jakiej nam zależy – po prostu nie mamy na razie czasu na tak dużą odpowiedzialność.
Teraz staram się iść na śniadanie do jednej restauracji, na lunch do drugiej, umówić się na spotkanie w Warszawie również u nas – cały czas mam okazję sprawdzać, testować, kontrolować, ale to już teraz tych miejsc jest sporo. A jednak w biznesie restauracyjnym najlepiej jest, gdy właściciele są na miejscu…
Z młodego pokolenia głównie Ty zajmujesz się firmą?
Werandą zajmuję się ja, i cieszę się z tego ze względu na moje rodzeństwo – bo to ciężka praca. Współpracowała z nami moja bratowa, lecz niedawno otworzyła w Poznaniu własny lokal. Mój brat został lekarzem, jak zawsze chciała mama. Siostra studiuje obecnie w Londynie – przywozi stamtąd mnóstwo inspiracji. Zobaczymy, co będzie za kilka lat.
Ciebie rodzice w zasadzie ściągnęli ze Stanów… Czym Cię skusili?
To nie było do końca tak, że musieli mnie czymś skusić. Wiem, że byłem dużym wybawieniem dla rodziców – wiem, ile czasu i energii kosztuje taki biznes, jak ciężka jest praca w gastronomii. Ale tak naprawdę będąc w Nowym Jorku wiedziałem, że wrócę – stąd praktyki, które odbywałem w Nowym Jorku, były związane z firmami zarządzającymi siecią restauracji, klubami, nowymi projektami restauracyjnymi. Druga praktyka była w agencji kreatywnej – udało mi się naprawdę dużo nauczyć. Ten czas w Nowym Jorku był nie tylko niesamowitą życiową przygodą, był tez bardzo owocny biznesowo.
Ale gdy wyjeżdżałem, byliśmy w trakcie podpisywania umowy z Panią Kulczyk na lokal w Starym Browarze. Dlatego gdy byłem w Nowym Jorku chyba dwa albo trzy razy przyjeżdżałem do Polski, aby nadzorować budowę restauracji pod nieobecność rodziców. W zasadzie już wtedy wiedziałem, że wrócę, choć ostatecznie byłem w Stanach rok zamiast planowanych ośmiu miesięcy.
Uważam, że to wtedy udało nam się naturalnie przeprowadzić proces sukcesji. Po powrocie udało mi się wdrożyć pewne elementy, których nauczyłem się w Stanach, tworzyłem pewną strategię, strategię marketingową, zarządzałem ludźmi, ale też miałem nowe pomysły kulinarne. Wracając wiedziałem, że nasz rozwój nie zakończy się na restauracjach w Poznaniu – naszym „nowojorskim dzieckiem” była Weranda Take Away – koncept letni w parku przy Starym Browarze, sześć lat temu dość innowacyjny. Było to miejsce kulturowo – muzyczne, były wystawy, były koncerty. Teraz to się wydaje oczywiste, ale kilka lat temu takich miejsc po prostu nie było.
Jakiś jeszcze pomysł, który przywiozłeś ze Stanów?
Na razie są w głowie – na pewno obok wiejskiego hotelu, jakim ma być Weranda Home, chcielibyśmy kiedyś otworzyć hotel miejski – na przykład w Warszawie czy Krakowie. Ale na razie szukamy inwestora – rozszerzanie sieci Weranda Family to ogromne przedsięwzięcie.
Skąd nazwa Weranda Family?
No właśnie, najpierw chciałem nazwać sieć po prostu „Weranda”. Sprawdzałem, czy jest wolna domena z końcówką .com – była zajęta, zresztą przez mieszkającego za granicą i piszącego bloga Polaka – choć nazwa nie miała dla niego większego znaczenia, nie chciał mi jej sprzedać. Powiedział, że odda mi ją nawet za darmo, jeśli otworzę Werandę w Paryżu. Na to jednak jest za wcześnie – szukaliśmy więc podobnej nazwy i jakoś przyszła nam do głowy Weranda Family. Ta nazwa bardzo szybko się przejęła, wykupiliśmy domeny i od tej pory tak nazywa się nasza sieć.
Ale restaurację w Paryżu kiedyś otworzycie?
Jasne, w Paryżu, w Londynie, w Nowym Jorku – bardzo chciałbym rozwijać sieć na cały świat. Wielokrotnie mówiłem, że chciałbym wrócić właśnie do Nowego Jorku i moim marzeniem jest, aby tam właśnie mieć własną restaurację. Ważny jest tu niestety aspekt finansowy ważny podczas tworzenia nowych miejsc – gdyby pojawił się inwestor, mogę pojechać tam nawet jutro, mamy pewne plany i jestem gotowy na to wyzwanie.
Czy gotujesz sam, w domu?
Gotowałem, ale dziś nie mam na to czasu. W domu mam tak naprawdę tylko wodę i cytrynę… Ale wciąż lubię gotować – jeszcze w czasach, gdy angażowałem się w sport, na wszystkich wyjazdach i zgrupowaniach to ja przygotowywałem posiłki dla całej grupy. Pasja była więc od dawna.
No właśnie, przez Werandą była jeszcze Twoja przygoda ze sportem.
Tak, przed rodzinnym biznesem zajmowałem się sportem. Ten aspekt jest dla mnie bardzo ważny – zawodowo jeździłem na snowboardzie, reprezentując Polskę w Pucharze Świata czy zdobywając mistrzostwo Polski. Dziś sport nadal jest bardzo ważny w moim życiu, bardzo lubię sporty deskowe – surfing, kitesurfing, wakeboard, snowboard…
A rodzinne święta? Gotuje mama czy polegacie na kucharzach z Werandy?
Gotuje mama i muszę przyznać, że nie ma lepszej kuchni! I moja babcia – najcudowniejsza kobieta z całej rodziny, taka włoska nonna, której wszyscy się radzą, z którą wszyscy rozmawiają, babcia mając prawie 90 lat jest na Facebooku, rozmawia z nami na First Timie, dostała od nas iPada, niedawno założyłem jej Instagram, żeby mogła oglądać, co się dzieje na placu budowy w Sławinie. To rodzinne gotowanie zapoczątkowała właśnie babcia – oczywiście teraz pałeczkę przejęła mama, ale babcia wciąż piecze wspaniałe ciasta.
Przynajmniej raz w tygodniu spotykamy się na dużej rodzinnej kolacji i zawsze jestem pod wrażeniem nie tylko smaku, ale i ubrania stołu – mama zawsze bardzo stara się nas zaskoczyć. Za każdym razem robię zdjęcie stołu, nie mam dwóch identycznych, a tych zdjęć mam kilkaset. Może na 30-lecie przygotuję album zawierają te zdjęcia?
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.